Referendum konstytucyjne w Turcji było ostatnią cegiełką wieńczącą budowę nowego mitu założycielskiego.  Nie zważając na protesty i doniesienia o fałszerstwach wyborczych prezydent Recep Tayyip Erdoğan ogłosił pełne zwycięstwo. Światowe media prześcigają się w kreśleniu apokaliptycznych wizji, w których  Erdoğan odgrywa rolę Jeźdźca Wojny. Jednak w rzeczywistości zmiany będą jedynie oficjalnym usankcjonowaniem stanu rzeczy, który obowiązywał w Turcji od wielu lat. Stanu, który wydaje się dla niej naturalny.

#Evet

Niedzielne referendum było ostatnim aktem długiego procesu legislacyjnego. Pakiet 21 reform został najpierw zaprezentowany Parlamentarnej Komisji Konstytucyjnej. Zakładał on zmianę ustroju z mieszanego (parlamentarno-prezydenckiego) na prezydencki, poszerzenie kompetencji głowy państwa kosztem parlamentu i znaczny wpływ na dobór sędziów Sądu Najwyższego. Po odrzuceniu przez Komisję 3 poprawek pakiet został przyjęty, a następnie przedstawiony parlamentowi na początku 2017 r. Do jego zaakceptowania wymagane były głosy 330 z 550 deputowanych. Za reformą głosowało 348 posłów z partii rządzącej i nacjonalistycznej Narodowej Partii Działania (Milliyetçi Hareket Partisi, MHP). Przeciw byli kemaliści. Kurdowie zbojkotowali głosowanie. Referendum stało się faktem. Wysoka temperatura sporu politycznego zdołała zmobilizować ogromne rzesze przeciwników i zwolenników zmian. Do urn poszły 49,799,163 osoby, czyli 85,3 % uprawnionych do głosowania. Tureckie wybory zawsze charakteryzują się wysoką frekwencją. Sondaże referendalne częściej wskazywały na nieznaczną, kilkuprocentową przewagę przeciwników systemu prezydenckiego. Była ona na tyle niewielka, że nie zniechęciła zwolenników Erdoğana do oddania głosu na „Tak” („Evet”). Ostatecznie za reformami zagłosowało 51,41% wyborców (25,157,025 głosów). Rozkład poparcia był zgodny z tradycyjnymi sympatiami politycznymi w różnych regionach Turcji. Centralna Anatolia i region Morza Czarnego gremialnie zagłosowały za reformami. Największe poparcie zmiana ustroju uzyskała w vilayetach Bayburt (81,7%), Aksaray (75,5%) i Gümüşhane (75,2%). Przeciwnicy reform skoncentrowali się w tradycyjnych bastionach kemalizmu (w regionie Morza Egejskiego i Tracji) oraz na ziemiach kurdyjskich. Najwięcej głosów na „Nie” padło w alawickim vilayecie Tunceli (89,4%), kurdyjskim Şırnaku (71,7%) i trackim Kırklareli (71,3%). Główne metropolie, w których mieszka około 35% tureckiego społeczeństwa również nie poparły reform. O ile w Stambule i Ankarze różnica między głosami na „Tak” i na „Nie” była niewielka (około 2,7%), to już egejski Izmir wykazał się dużo większa wstrzemięźliwością (68,8% przeciw). Stambuł i Ankara ze względu na mieszankę ludzi z różnych okolic w każdych wyborach wykazują się wynikami zbliżonymi do ogólnotureckich.

Poniższa tabela pokazuje główne zmiany zaproponowane w referendum:


Niewątpliwie zwycięzcą referendum jest Recep Tayyip Erdoğan. Jednak jego pozycja nie jest tak silna, jak mogłoby się wydawać. Prawie połowa społeczeństwa aktywnie wyraża swoją niechęć wobec jego osoby i kierunku, w którym zmierza państwo. Ewentualna współpraca wszystkich sił opozycyjnych może nastręczać problemy AKP. Istnieje też zagrożenie rozłamu w samej partii rządzącej, które może wystąpić w najbardziej kryzysowym momencie. Należy przy tym pamiętać, że Erdoğan jest mistrzem rozgrywek wewnętrznych, dzielenia i napuszczania na siebie opozycji.  Wbrew pozorom, naciski opinii międzynarodowej również nie pomogą załagodzić działań prezydenta. Erdoğan wykorzystuje je propagandowo (jako atak na suwerenność Turcji) konsolidując wokół siebie ludzi niezadowolonych z zewnętrznej krytyki. W obecnej sytuacji to Ankara posiada więcej narzędzi wywoływania politycznej presji niż Bruksela. Główną kartą przetargową jest oczywiście kwestia uchodźców. Erdoğan od dawna wykorzystywał tę sprawę do szachowania europejskich przeciwników. Zachód powinien przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości oraz reagować zgodnie z zasadami realizmu: rozważnie i asertywnie. Idealistyczna krytyka i rejtanowskie darcie szat nad stanem tureckiej demokracji przyniosą jedynie pogorszenie wzajemnych relacji oraz wzmocnienie pozycji  Erdoğana wewnątrz kraju. Histeryczna reakcja części środowisk opiniotwórczych wynika z niezrozumienia cykliczności pewnych procesów politycznych w Turcji. Nakłada się na to europocentryczna, liniowa wizja postępu. Niezmącone, realistyczne spojrzenie nakazuje wyzbyć się tych uprzedzeń.

 

Turcja NIE jest państwem zachodnim

Jednym z elementów utrudniających realistyczną ocenę sytuacji międzynarodowej jest teleologiczna wiara w prosty progresywizm polityczny. Według jego zwolenników istnieje stały i nieodwracalny rozwój myśli politycznej, który nieuchronnie zmierza do jakiegoś określonego celu. Jego wizja zależy od optyki konkretnego ideologa. Podmioty społeczne, od najmniejszej komórki po samą instytucję państwa, są wobec tego poddani presji podążania według wytyczonej przez tych ideologów drogi rozwoju. W przeciwnym razie łamią zasady progresji. Choć teoria ta wywodzi się z myśli racjonalistycznej, to w swej uniwersalistycznej formie zniekształca odbiór zjawisk na arenie międzynarodowej. Dodatkowo wprowadza elementy aksjologiczne: państwa i indywidualne osoby niepoddające się wizji postępu nazywane są „ciemnogrodem”. W rzeczywistości progresywizm jest doskonałym narzędziem nacisku psychologicznego i politycznego. Problem powstaje wówczas, gdy państwo wyłamujące się z tego schematu posiada wystarczająco potęgi, by rzucić wyzwanie podmiotom reprezentującym „właściwą” ścieżkę rozwoju. Do grona tych państw od zawsze należała Turcja.

Zarówno w swym osmańskim, jak i republikańskim wydaniu Turcja stanowiła zagwozdkę dla orientalistów, politologów i decydentów politycznych. Synteza tego co „europejskie” oraz „nieeuropejskie” stanowiła fundament Imperium Osmańskiego, które wchłonęło Bizancjum i stało się de facto jego muzułmańskim kontynuatorem. Po okresie zwycięstw nad siłami państw chrześcijańskich przyszedł czas porażek. Podczas gdy Europa nabierała rozpędu, dar al-Islam pogrążył się w intelektualno-gospodarczej stagnacji. Jednak nie cały świat muzułmański został tym dotknięty w równym stopniu. Elity osmańskie, które miały kontakt z zachodnim światem, dostrzegły zapóźnienie państwa i starały przekonać kręgi decyzyjne do zmian na modłę europejską. Oczywiście spotykało się to z dużym oporem konserwatywnej, muzułmańskiej części społeczeństwa. Islam jest nie tylko religią. Jest też systemem polityczno-prawnym. Ingerencje w ten system postrzegane są przez pobożnych muzułmanów jako próba narzucenia obcego prządku. Dlatego wszelkie zrywy modernizacyjne kończyły się w Imperium Osmańskim po kilku dekadach. Jednak każdorazowo odciskały na społeczeństwie odpowiednie piętno. Pozwalało to jednocześnie nie odstawać od Europy na tyle by stać się ofiarą rozbiorów i zachować swoisty charakter państwa. Każda nowinka z zachodu aplikowana była w specyficzny sposób. Doskonałym przykładem swoistej aplikacji europejskich rozwiązań parlamentarnych jest era Tanzimatu (1839-76). Zapoczątkowana została sułtańskim edyktem Hatt-i Sharif ogłoszonym w Parku Gülhane, a zakończona stworzeniem konstytucji na wzór belgijski. Pod naciskiem młodoosmańskiej elity sułtan Abdülhamid II wpierw przyjął dosyć liberalną konstytucję, następnie ją zawiesił i objął rządy dyktatorskie. Jednak ideały reformistyczne pozostały i po dwóch dekadach dały początek nowej, opartej na nacjonalizmie ideologii. Ruch młodoturecki również starał się wprowadzać reformy na modłę europejską, lecz efekt był inny niż ówcześni orientaliści przewidywali. Podobnie jak w przypadku Tanzimatu reformy zakończyły się autorytaryzmem. Dodajmy, że w tym wypadku wyjątkowo krwawym. To młodoturecki nacjonalizm w warunkach wojennych doprowadził do Ludobójstwa Ormian. Wyłania się polityczny schemat, który powtarza się cyklicznie. Gwałtowny okres reform pod patronatem silnych osobowości daje im coraz większą władzę. Jeśli wojsko w porę nie zainterweniuje, kumulacja władzy prowadzi do autorytaryzmu i despotyzmu. Ugruntowuje się nowy mit założycielski. Następnie przychodzi okres stagnacji i cykl dobiega końca. Odstępy czasowe pomiędzy cyklami mogą się zmieniać, trwałość mitów założycielskich również. Niedostrzeganie tej funkcji okresowej wynika z europocentrycznej wizji postępu i niezrozumienia specyfiki tureckiego życia politycznego.

Czy właśnie umiera kemalizm?

Mustafa Kemal Atatürk, założyciel Republiki Turcji, jest najwybitniejszym przykładem fundatora-reformatora-dyktatora. Kemal doskonale wyczuł, skąd wieje wiatr historii. Zdobywszy władzę zaryzykował i wprowadził Turcję na drogę zmian tak gwałtownych, że przeprowadzenie ich byłoby absolutnie niemożliwe bez silnie scentralizowanej władzy. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że władza Kemala była dyktatorska. Atatürk zdelegalizował opozycję, rządził dekretami i zmieniał premierów zgodnie z własnymi potrzebami. Jednak Turcja podniosła się ze zniszczeń wojennych w nowej, narodowo – etatystycznej formie i błyskawicznie nadrabiała zaległości względem Zachodu. Reformy były konieczne, choć nie spotykały się z powszechną aprobatą społeczną. „Ojciec Turków” i jego Republikańska Partia Ludowa (Cumhuriyet Halk Partisi, CHP) brutalnie tłumili wszelkie oznaki niezadowolenia. Po raz kolejny zbliżanie się do europejskich standardów w jednych kwestiach okupione było oddalaniem się od Zachodu w innych. Co najważniejsze, okazało się to skuteczne. Mit założycielski nowej, laickiej republiki opartej na tureckim etnosie zdołał się zakorzenić w mentalności społeczeństwa. Następcy Kemala kontynuowali jego dzieło. Do niewątpliwych sukcesów tureckiej polityki zagranicznej należy dyplomatyczna rozgrywka między Turcją, Aliantami, ZSRR i III Rzeszą podczas II Wojny Światowej. Zarówno Hitler jak i Stalin przekupywali Ankarę, żeby ta nie przystępowała do wojny po stronie przeciwnika. Ostatecznie Turcja została przyjęta do ONZ i NATO stając się bardzo istotnym elementem zachodniego bloku militarnego.

Jednak każda władza się zużywa, a mity założycielskie wymagają stałego aktualizowania. Kemalizm wypalił się w latach 50. Władzę przejęła Partia Demokratyczna. W ciągu 10 lat powtórzył się znany nam już cykl reform prowadzących do autorytaryzmu. Tym razem nie udało się zbudować nowego mitu założycielskiego. Zainterweniowało wojsko. Prezydent i premier z PD zostali oskarżeni o malwersacje finansowe oraz łamanie konstytucji. Premiera Adnana Menderesa skazano na karę śmierci. Wyrok wykonano. Po latach polityk został rehabilitowany. Lata 70. i 80. cechowały się wyjątkowo brutalną walką polityczną, przeradzającą się w krwawe starcia uliczne. Kolejne interwencje wojskowe resetowały scenę polityczną, ale nie usuwały podziałów społecznych. Koniec Zimnej Wojny przyniósł ostateczny kres użyteczności kemalistowskiej doktryny „Pokój w Kraju, Pokój na Świecie” (Yurtta sulh, Cihanda sulh). W obliczu dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości czysty kemalizm okazał się anachroniczny. Powolny upadek ZSRR sprawiał, że od lat 80. islam przeżywał swój renesans jako spoiwo społeczne w całym świecie muzułmańskim. W Turcji laickość coraz częściej postrzegana była jako ograniczenie swobód obywatelskich. W 1997 roku po raz ostatni udało się wojskowym odsunąć od władzy polityczne siły optujące za zwiększeniem obecności narracji islamskiej w debacie politycznej. Islamskich konserwatystów powstrzymało to jedynie na 5 lat. W 2002 r. w wyborach z ogromną przewagą wygrała kierowana przez Recepa Tayyipa Erdoğana Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (Adalet ve Kalkınma Partisi, AKP). Od samego początku jej celem była budowa nowego mitu założycielskiego opartego o islamski konserwatyzm i liberalne reformy gospodarcze. Rozpoczął się kolejny cykl. Jeśli kemalizm umarł, to właśnie wtedy. Należy jednak pamiętać, że każdy cykl uwzględniał osiągnięcia poprzedniego cyklu reform. Młodoosmańskie elity okresu Tanzimatu odwoływały się do osiągnięć Ery Tulipanów (Lâle Devri, 1718-1730), Młodoturcy czerpali z Tanzimatu natomiast Mustafa Kemal i jego zaplecze polityczne należało do prominentnych działaczy młodotureckiego Komitetu Jedności i Postępu. Każdy cykl był pewnego rodzaju kontynuacją poprzedniego w nowych realiach politycznych. Recep Tayyip Erdoğan nie dąży do całkowitego zniesienia reform Kemala, tylko do głębszej korekty modelu państwa, zgodnej z wolą połowy społeczeństwa. W tym kontekście erdoğanizm nie tyle znosi kemalizm, co go uwspółcześnia. Choć w sferze ideologii ruchy te są od siebie bardzo dalekie to napędza je ten sam mechanizm, który wynika z tureckiej kultury politycznej. Doskonale pasuje tutaj słynny cytat z powieści „Lampart” Giuseppe Tomasiego de Lampedusy: „Wszystko musi się zmienić, żeby wszystko pozostało takie samo”.

 

Nowa, silna Turcja

Narracja o nowej, silnej Turcji, dumnej ze swego osmańskiego dziedzictwa i śmiało manifestującej  swoje przywiązanie do islamskich wartości doskonale wpisała się w oczekiwania społeczne przełomu tysiącleci. Po osiemdziesięciu latach tłumienia obecności religii w przestrzeni publicznej znaczna część narodu uznała, że pozbawia ich to elementarnej części tożsamości. Nakładały się na to procesy rozkładu postkolonialnego Bliskiego Wschodu i wyhamowania zachodnioeuropejskich gospodarek. Liberalne reformy gospodarcze i różnorakie zachęty dla inwestorów napędziły turecką ekonomię do tego stopnia, że wstąpienie do UE zaczęto postrzegać jako nałożenie zbędnych regulacji. W tych realiach wprowadzona została w życie nowa doktryna polityczna – Strategiczna Głębia (Stratejik Derinlik), oparta na dziele prof. Ahmeta Davutoğlu o tym samym tytule. Wg niej procesami historycznymi/politycznymi rządzą dwie nakładające się płaszczyzny zwane „głębiami”: historyczna i geograficzna. Były premier Turcji słusznie zauważył, że wszystkie przeszłe wydarzenia kumulują się w zbiorowej świadomości i po okresie wytłumienia wpływają na postawy obywateli w nowej rzeczywistości. Oznacza to, że powrót do elementów kultury osmańskiej jest zjawiskiem naturalnym nie tylko w Turcji, ale i na całym obszarze byłego Imperium. Strategiczna Głębia zakłada reaktywną politykę zagraniczną opartą na pogłębianiu zależności gospodarczych i politycznych z podmiotami należącymi niegdyś do Imperium Osmańskiego. Nie zakłada ekspansji terytorialnej, lecz penetrację ekonomiczną i kulturową. Polityka historyczna i wizerunkowa wsparta została olbrzymimi środkami finansowymi. W Turcji zapanowała moda na osmanizm. Takie produkty popkultury jak słynne seriale tureckie, ukazujące baśniowy niemal świat dworu osmańskiego, nie są dziełem przypadku. Kolejne wybory i wprowadzane reformy ugruntowywały naczelną pozycję Recepa Tayyipa Erdoğana na tureckiej scenie politycznej. Skutecznie eliminował wewnętrznych rywali i rozgrywał przeciwko sobie opozycje. Z czasem zgromadził władzę iście dyktatorską. Tyle, że sprawował ją nieformalnie. Potrzebny był nowy format, który sankcjonowałby jego dominującą pozycję. Tym właśnie było referendum konstytucyjne. Ostatnia cegiełka nowego mitu założycielskiego.

Nie wszystkim jednak odpowiada kierunek, w którym zmierzają zmiany w Turcji. Podobnie jak za czasów Mustafy Kemala, tak i teraz istnieje bardzo duża grupa społeczna sprzeciwiająca się zmianom. Z ideologicznego punktu widzenia zmiany idą w odwrotnym kierunku, lecz słowa krytyki pozostają te same: „Ta dyktatura niszczy charakter naszego państwa”. Do głównych kontestatorów polityki AKP należą kemaliści skupieni wokół jego starej partii Atatürka (CHP) i ugrupowania kurdyjskie. Słusznie zwracają uwagę, że liberalizacji gospodarczej towarzyszy coraz większe ograniczanie reszty swobód obywatelskich. Podobnie jak Mustafa Kemal, Erdoğan brutalnie rozprawia się z wszelkimi oznakami niezadowolenia. Do największych zamieszek antyrządowych doszło w maju i czerwcu 2013 roku. Początkowo objęły one centrum Stambułu, lecz szybko rozlały się na główne metropolie. Policja i służby porządkowe przy użyciu siły zdławiły protesty. Zaraz po nich Erdoğan zorganizował ogromny wiec poparcia, który zgromadził kilka milionów ludzi – więcej niż we wszystkich protestach razem wziętych. To była demonstracja siły. Już wówczas pojawiła się plotka, że Erdoğan sam prowokuje protesty tylko po to, żeby je stłumić i pokazać się jako zwycięzca oraz osoba stabilizująca sytuację. Po każdym proteście dochodzi do kolejnych aresztowań na tle politycznym, zamykania środków przekazu, ograniczania dostępu do internetu itp. Nieudany pucz wojskowy z lipca 2016 roku nosi te same znamiona manipulacji, co przy protestach w Gezi Parku. Nawet jeśli Erdoğan nie był inspiratorem puczu przeciwko sobie samemu, to doskonale go wykorzystał jako element propagandy. Pucz dał mu do ręki argument, aby rozprawić się z ostatnim bastionem kemalizmu, który mógł mu zagrozić – z kadrą oficerską. Dodatkowo pucz otworzył drzwi do oczyszczenia partii z „gülenowskiego odchylenia”. Próba zbrojnego zamachu stanu błyskawicznie została wykorzystana propagandowo. Zwolennicy prezydenta masowo okazywali swe poparcie w mediach społecznościowych i na ulicy. Po złamaniu oporu demokratycznej opozycji i armii droga do zmian w konstytucji stanęła otworem. Alexis de Tocqueville w „Dawnym ustroju i rewolucji” stawia tezę, że rewolucyjne zmiany w prawie są jedynie oficjalnym zatwierdzeniem istniejącej rzeczywistości. Bez wątpienia tyczy się to również omawianych tutaj reform.

Sułtan, tyran, despota?

Co zrozumiałe wynik referendum konstytucyjnego został bardzo negatywnie przyjęty przez wewnętrznych przeciwników zmian. Pojawiły się informacje o licznych fałszerstwach wyborczych i protestach na ulicy. Wydaje się to zdecydowanie za mało, żeby zmienić bieg historii. Zaskakuje jednak nad wyraz histeryczna reakcja zarówno zachodnich, jak i rosyjskich środków przekazu. Wieszczą ostateczny koniec demokracji w Turcji, wprowadzenie dyktatury i zniesienie trójpodziału władzy. Słowa te brzmią szczególnie kuriozalnie ze strony prokremlowskich mediów. Natomiast obecna postawa mediów europejskich stoi w zasadniczej sprzeczności do tego, które prezentowały wobec RTE jeszcze kilka lat temu. Wówczas prezydent Turcji określany był jako „nowoczesny islamski demokrata”. Rozczarowanie, podobne do rozczarowania Putinem, świadczy bądź o bardzo głębokim kryzysie europejskich ośrodków analitycznych, bądź o propagandzie dla doraźnych celów politycznych. Prawdą jest, że władza, którą dysponuje RTE jest nieporównywalna z żadnym urzędem w świecie euroatlantyckim. Z pewnością Turcja nie jest demokracją parlamentarną typu zachodniego. Ale czy kiedykolwiek nią była? W rzeczywistości władza Erdoğana jest znacznie uboższa niż ta, którą dzierżył Mustafa Kemal, młodoturecki triumwirat, o sułtanach nie wspominając. Z jednej (idealistycznej) strony zmiany ustrojowe można postrzegać jako koniec tureckiej demokracji. Z drugiej (realistycznej) jako pewien stały, cyklicznie pojawiający się element tureckiego życia politycznego. Od wyboru optyki zależeć będzie nasza ocena wydarzeń nad Bosforem.

 

1 KOMENTARZ