W Polsce mamy kilka środowisk i ugrupowań głoszących idee wolnościowe. Niektóre z nich mają formę stowarzyszeń, czy fundacji i ich głównym celem jest uświadamianie społeczeństwa, inne zaś przybierają struktury partii politycznych próbując wcielić te wartości w życie. Dlaczego jednak dzieje się tak, że pomimo szerokiego grona osób utożsamiających się z przesłaniami wolnościowymi, w sejmie mamy zaledwie kilku posłów wywodzących się z tego środowiska?

Media społecznościowe są przepełnione profilami poświęconymi idei wolności, a każdy z nich ma od kilku do kilkuset tysięcy fanów. To samo tyczy się serwisu YouTube, na którym codziennie dodawane są materiały, o jakże wymownych tytułach, np. „masakracja lewaka”, „feministka zaorana”, czy „wolny rynek vs socjalizm”. Wydawać by się mogło, że liczby te jasno i wyraźnie pokazują, że spora część społeczeństwa jest skłonna oddać swój cenny głos na partie wolnościowe, co za tym idzie, mieć swoich reprezentantów w sejmie. Rzeczywistość jednak pokazuje, że sytuacja wygląda inaczej.

Według oficjalnych danych Państwowej Komisji Wyborczej, w 2015 roku w Polsce było około 30,6 miliona ludzi uprawnionych do głosowania. Frekwencja w wyborach wyniosła prawie 51% – PKW wylicza to na podstawie liczby wydanych kart.  Abstrahując od prawie 400 tysięcy głosów, które zostały uznane za nieważne, około 15 milionów Polaków, pofatygowała się do lokali wyborczych, aby zadecydować o przyszłości. Najpopularniejszy wolnościowy polityk, Janusz Korwin-Mikke, może pochwalić się około 780 tysiącami fanów na Facebook-u[1]. Inni wolnościowi politycy, nie związani z partią Wolność, mają od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy „polubień”. Bardzo bezpiecznie uwzględniając, że część z tych osób również „lubi” profil JKM, ze wstępnych szacowań wyliczyłem, że w Polsce mamy grono około 850-950 tysięcy osób, dla których idea wolności jest bliska sercu. W tym pięknym nadwiślańskim kraju próg wyborczy wynosi 5% wszystkich oddanych głosów. Licząc, że około 900 tysięcy ludzi, potencjalnie było by w stanie zagłosować na partię złożoną z „wolnościowców” daje to wynik około 6%, co teoretycznie wystarczyłoby żeby dostać się do sejmu.

Oczywiście, są to tylko i wyłącznie poglądowe wyliczenia, które nie uwzględniają szczegółowych zmiennych. Problem nie tkwi jednak w liczbach. Z naszego punktu widzenia, osoby, które głoszą i utożsamiają się z ideą wolności można uznać za racjonalnie myślące, lub jak mawia nasz redakcyjny kolega Mariusz Kochański, osoby te można uznać za racjonalizujące. Jednakże, cały czas dochodzą do nas informacje o konfliktach wewnętrznych pomiędzy „wolnościowcami”. Ataki ad personam są na porządku dziennym wśród tych, uznanych przez nas za racjonalnych, polityków. Stawia to nas, jako wyborców, w niebywale trudnej pozycji. Z jednej strony zgadzamy się z warstwą merytoryczną i ideową, z drugiej jednak, jaką mamy pewność, że osoby te nie wydłubią sobie oczu – bo ten tego nie zaprosił, czy źle o nim powiedział.

Dodatkowo oliwy do ognia nieustanie dolewa jeden z liderów ugrupowań wolnościowych, wspominany już, Janusz Korwin-Mikke. Prezes partii Wolność przyzwyczaił nas do swoich kontrowersyjnych i niepoprawnie politycznych wypowiedzi. Co jakiś czas przypomina o sobie opinii publicznej wzbudzając przy tym irytacje wszystkich walczących o tolerancje, równouprawnienie i parytety. Jednak, jego ostatnie działania spowodowały sprzężenie zwrotne wśród swoich partyjnych kolegów. JKM wystąpił razem z Pawłem Mikołajuwem, bardziej rozpoznawalnym pod pseudonimem „Popek”, na jednej scenie. Okazało się, że Pan Popek również sympatyzuje z ideami wolnościowymi. Gdyby na występie się skończyło, prawdopodobnie cała akcja rozeszła by się szerokim echem. Część mediów i spora część zwolenników połączyła te fakty, jakoby Pam Mikołajuw miałby wystartować z ramienia partii Wolność w kolejnych wyborach.

Sympatyzowanie z poglądami to jedno, ale reprezentowanie tych poglądów to zupełnie inna para kaloszy. Z całym szacunkiem dla Pana Pawła i jego dorobku zawodowego, jak sam powiedział, w swoim życiu nie przeczytał żadnej książki. Myślę, że JKM, który na pewno ma swoich asystentów, a szeregi partii Wolność musi zasilać jakiś spec od PR-u, został poinformowany o tym fakcie. Informacja zwrotna, a w zasadzie fala krytyki dla takowej ewentualności, spowodowała szereg wypowiedzi reprezentantów partii Wolność. Głos kilkukrotnie zabierał sam Pan Prezes. Ostatnie informacje mówią o tym, że: cytuję za Janusz Krowin-Mikke „Ja nigdy nie powiedziałem, że p.Popek wystartuje z list WOLNOŚCi. Nigdy też nie powiedziałem, że p.Popek NIE wystartuje z list WOLNOŚCi. […]”. Czy stały elektorat partii nie zrazi sytuacja, że taka medialna persona jak Pan Popek może wystartować wspólnie obok takich osobistości jak: dr Sławomir Mentzen, inż. Robert Iwaszkiewicz, czy Konrad Berkowicz? Dodatkowo partię Wolność opuścił jeden z czołowych polityków – Robert Anacki. Prawdopodobnie rozmowy trwały już od dłuższego czasu, aczkolwiek wyraźnie widać, że największa partia wolnościowa w Polsce przeżywa kryzys. Robert Anacki postanowił dołączyć do nowej alternatywy Jarosława Gowina, który pragnie zjednoczyć wolnościowców i razem forsować idee libertarianizmu w sejmie. Abstrahując od tego, czy taki pomysł ma prawo bytu, to wolnościowcy zamiast się jednoczyć, separują się.

Zawsze wydawało mi się, że idea w tym wszystkim jest najważniejsza. Jest jeden nadrzędny cel, którym jest wprowadzenie wolnego rynku w Polsce. Niestety, moje wyobrażenia nijak mają się do rzeczywistości. Możemy odnieść wrażenie, że politycy Ci uprawiają politykę dla polityki, a nie dla konkretnego celu. Kolejny raz wyborcy, którzy często poświęcają sporo czasu żeby nakłaniać i przekonywać innych do idei wolnościowych, dostają pstryczek w nos od „samej góry”. Liberałowie gospodarczy, którzy mają w zwyczaju argumentowanie i naśmiewanie się z pustych frazesów partii głównego nurtu, pokazują swoim działaniem hipokryzje. Kierując się realizmem poznawczym, baczny obserwator życia politycznego już wie, że mijają kolejne cztery lata, a wolnościowcy, na własne życzenie, kolejny raz tracą szansę wejścia do sejmu. Jak widać chętnego elektoratu w Polsce nie brakuje. Brakuje natomiast wizji spójnej całości oraz lidera, który by mógł czasami ugryźć się w język w imię wyższego dobra.

[1] Stan na dzień 20.10.2017 r.

1 KOMENTARZ

  1. Dobrze ujęty problem, który zauważany jest przez wielu wolnościowców. Samo zachowanie polityków z tego środowiska, rodzi pytania o prawdziwe intencje, jakimi się kierują. Problem też tkwi – jak słusznie zauważyłeś – w języku, jakiego używają. Choć po stronie lewicy, znacznie częściej dyskusje są prowadzone na rynsztokowym poziomie, to jednak wygrywa ona z racji środowiskowego zjednoczenia. W większości ataki są przeprowadzane wobec przeciwników polityczno-ideologicznych, a wewnętrzna krytyka jest duszona w zarodku. Mając jednocześnie po swojej stronie masę celebrytów i taktykę odwoływania się do emocji ludzi, a nie rozsądku, sprawiają, że wolnościowcy wciąż tę walkę przegrywają. Właśnie dlatego, że w środowisku, z którym się utożsamiamy, brakuje wspomnianych elementów – ich występowanie obok zdroworozsądkowej argumentacji znacznie przybliżyłoby nas do sukcesu. Jednakże trzeba to robić z głową i odpowiednio dobierać ludzi – taki “Popek” porwie co najwyżej niebyt ogarnięte dzieci, które ledwo co zyskały prawa wyborcze (albo i nie). Wprawdzie przewrotnie to zabrzmi, ale odnoszę wrażenie, że w środowisku polityków wolnościowych panuje wyłącznie wolność, choć wszyscy jednogłośnie wskazują, że wolność to także odpowiedzialność. I chyba w tym tkwi problem: brakuje tego drugiego.

    PS Ciekawe uczucie, gdy jesteś cytowany.