Do Europy zawitało uśpione widmo rozbicia dzielnicowego. Po największej secesji XXI w. w postaci rozwodu Wielkiej Brytanii z Unią Europejską do głosu dochodzą regionalne ruchy niepodległościowe. Coraz śmielej o odłączeniu się od państwowych bytów słychać na ulicach Katalonii, Kraju Basków, Bawarii, Szkocji, Irlandii Północnej, Walonii, Flandrii, Tureckiej Republiki Cypru Północnego, Padanii, Tyrolu, Bretanii oraz w innych regionach Europy i świata. Pomruki secesyjne słychać między wierszami w wypowiedziach członków Ruchu Autonomii Śląska (RAŚ).

Puszkę Pandory w Europie otworzyło ogłoszenie przez Kosowo niepodległości w 2008 roku, uznane przez 111 państw ze 193 skupionych w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Prezydent Serbii Aleksandar Vučić sygnalizuje stosowanie przez UE podwójnych standardów w stosunku do Kosowa i Katalonii, w pierwszym przypadku uznano secesję z Serbią, Katalończykom natomiast odmawia się tego prawa. Vučić popiera integralność Hiszpanii, wskazuje jednak hipokryzję elit europejskich.

Wydarzenia ostatnich dni skłaniają do wielu refleksji. Samostanowienie narodów w referendum, czy prawo państwowe ponad separatystycznymi ambicjami jej obywateli? Internacjonalizm w postaci jeszcze większej integracji, czy nacjonalizmy zrzucające ciężar jakiekolwiek uzależnienia? Silna państwowość narodowa, regionalizm czy wielki ponad narodowy twór federalny dążący do jednolitości? Nadchodzą niespokojne czasy reform, które są nieuniknione. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, w którym kierunku chcemy się rozwijać, jak ma wyglądać współpraca między narodami.

Globalizacja przerosła jednostkę. Dążenie do utworzenia wielkich, kontynentalnych państw ponadnarodowych coraz częściej nie znajduje zrozumienia u zwykłego Kowalskiego, Xaviera, Khola, Filliona, czy McGregora. Międzynarodowe twory, jak Unia Europejska za bardzo skupiły się na tworzeniu superpaństw, ujednolicając kultury i tradycje. Ostatnie zachowanie Komisji Europejskiej ingerujące w wewnętrzne kwestie Polski jest idealnym, negatywnym przykładem przekroczenia granicy samostanowienia i suwerenności narodu. Takimi działaniami zaufanie do instytucji ponadnarodowych maleje. Katalończyk dopiero w drugiej kolejności czuje się Hiszpanem, Bawarczyk Niemcem, Walończyk obywatelem Belgii, a Bretańczyk Włochem, co tu dopiero mówić o przyjęciu internacjonalnego obywatelstwa typu Europejczyk na rzecz swoich korzeni?

Analogiczny przykład widzimy na ulicach Barcelony. Ignorancja władz centralnych napędzała coraz silniejsze apetyty na niepodległość Katalończyków. Użycie siły prawdopodobnie przelało czarę goryczy, marszu ku rozwodowi z Madrytem najpewniej nie uda się zatrzymać. Pamiętajmy jednak o starej zasadzie: każdy kij ma dwa końce. Rząd Hiszpański za wszelką cenę będzie bronił zapisów swojej konstytucji, którą przyjęli również Katalończycy. Władza centralna na bunt regionu zareagowała siłą. Zróżnicowane etnicznie i kulturowo państwo nie może sobie pozwolić na niepodległość jednego z jej filarów. Jeżeli uzna wynik referendum, prawdopodobnie będą to ostatnie chwile Hiszpanii. W wyniku efektu domina secesja mogłaby rozlać się na Kraj Basków, następnie Galicję. Kolejne mniejsze grupy autonomiczne również zaczną zastanawiać się nad suwerennością. W najczarniejszym scenariuszu Hiszpania może podzielić się na siedemnaście niepodległych państewek. O dziwo w systemie prawnym królestwa nie ma żadnych mniejszości, jest tylko jeden naród.

Według zasad demokracji, samostanowienie się narodów w referendum powinno stać ponad państwowymi przepisami. Skoro większość Katalończyków opowiada się za niepodległością, należy ją im przyznać. Co prawda w referendum zabrakło frekwencji ponad 50 %, jednak spora grupa obywateli po prostu się bała, dlatego nie poszła do urn. Wraz z pałowaniem obywateli demokracja się kończy. I wszystkie piękne i coraz częściej utopijne hasła demokratów z automatu trafiają do kosza. Wiele zagrożeń płynie z dzisiejszych decyzji tego regionu Hiszpanii. Zbytnie rozbicie, wilcze spojrzenia na siebie oraz stawianie się w roli niepodważalnego przywódcy najsilniejszych graczy nie są dobrym kierunkiem dla Europy. Skłócona Europa małych, rozbitych państewek jest wodą na młyn dla największych rywali Chin, Rosji czy USA. Równie złymi kierunkami są utopijne wizje federalistów pokroju Timmermans, Juncer, Tusk, Merkel czy Macron do jeszcze większej integracji i wybór tak nijakich polityków na przywódców zarządzających ponadnarodowymi organizacjami.

Secesję Katalonii poparł lider RAŚ Jerzy Gorzelik. W  wydarzeniach sprzed kilku dni widzi zalążek „europejskiej wiosny regionów”, podkreślając, że przynależność regionów do państw nie musi być stała. RAŚ i Związek Górnośląski rejestrują się jako Śląska Partia Regionalna. Czy w Polsce w przyszłości możemy spodziewać się scen przypominających te z Katalonii? Wątpliwa sprawa, jednak trzeba ciągle być czujnym i obserwować poczynania części Ślązaków marzących o autonomii.

Rozbicie dzielnicowe nie niesie za sobą niczego dobrego. Na odłączeniu się Katalonii od Hiszpanii stracą wszyscy. Nieudolnie zarządzający hiszpańskimi finansami i gospodarką politycy, którzy stracą wiarygodność. Państwo wraz z jej mieszkańcami straci finansowanie z bogatego regionu. Straci sama Katalonia, która ponad połowę eksportu prowadzi z resztą Hiszpanów. Straci Unia Europejska, byłby to kolejny podmiot po Brytyjczykach występujący z jej struktur. Zyskają przy tym radykalne ruchy islamskie, które za jeden z pierwszych celów obrały sobie islamizację Hiszpanii. W Katalonii żyje najwięcej muzułmanów w porównaniu z innymi regionami Półwyspu Iberyjskiego, skupiając największych radykałów. Małe państwo byłoby narażone na jeszcze szybszą radykalizację i wymianę kulturową. Secesja stałaby się pożywką dla pozostałych regionów Europy i świata, dążących do niepodległości. Straciłyby więc na tym kolejne państwa i narody.