Za nami jeden z najważniejszych i najciekawszych wyścigów wyborczych 2017 roku w Stanach Zjednoczonych, który również może mieć niebagatelny wpływ na przyszłoroczne wybory do Kongresu. To, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się spacerkiem dla kandydata z Partii Republikańskiej, stało się zaciętą rywalizacją, której wynik do końca pozostawał sprawą otwartą.

Dwa ostatnie sondaże przed dniem wyborów różniły się wynikami aż o 19%, jeden pokazywał przewagę Roya Moore’a o 9%, drugi z kolei przewagę Douga Jonesa o 10%. Ostatecznie po raz pierwszy od 25 lat wygrał kandydat Partii Demokratycznej, Doug Jones. Pokonał on kandydata Republikanów w stosunku 49,9% do 48,4%. To tym bardziej zaskakujące biorąc pod uwagę, że 13 miesięcy temu Donald Trump wygrał w tym stanie z przewagą 29 procent nad Hillary Clinton, a ostatnim demokratycznym kandydatem na prezydenta, który tutaj wygrał był Jimmy Carter w 1976 roku. Skąd jednak tak niezwykły wynik, jak na jeden ze stanów, gdzie Republikanie cieszą się najwyższym poparciem? Jak to możliwe, że jeden z będących najbardziej pro-life stanów wybrał kandydata jawnie popierającego aborcję i niesławną firmę Planned Parenthood?

Wszystko zaczęło się od rezygnacji Jeff’a Sessions’a przed objęciem stanowiska Prokuratora Generalnego. W USA, w przeciwieństwie do Polski, istnieje zakaz łączenia stanowisk rządowych ze stanowiskami w legislaturze. W przypadku wakatu w Senacie, każdy stan ma swoje przepisy dla takiej sytuacji. W większości stanów gubernator ma prawo nominować kogoś jako senatora, jednocześnie ogłaszając specjalne wybory, których zwycięzca pełni urząd do czasu zakończenia kadencji poprzednika. Dokładnie tak stało się w tym przypadku, 8 lutego tego roku senator Jeff Sessions zrezygnował z funkcji, a następnego dnia ówczesny gubernator Alabamy, Robert Bentley, nominował na to stanowisko Luther’a Strange’a –  Prokuratora Generalnego stanu Alabama, wyznaczając przy okazji specjalne wybory na 12 grudnia.

Wydawało się, że Luther Strange bez problemu uzyska nominację Partii Republikańskiej, zwłaszcza po tym, jak poparcia udzielił mu Donald Trump oraz Mitch McConnell, republikański lider większości w Senacie. Jednak zwycięzcą republikańskich prawyborów został, Roy Moore – były przewodniczący Sądu Najwyższego stanu Alabama, popierany przez Steve’a Bannon’a, dyrektora kampanii, a potem szefa strategów w Białym Domu Donalda Trumpa, obecnie szefa grupy medialnej Breitbart. Moore dwukrotnie pokonał swojego oponenta, zarówno w pierwszej turze 39% do 33% jak i dogrywce 54,6% do 45,4%. Kandydatem Partii Demokratycznej został Doug Jones, były prokurator okręgowy, który nie miał w wyścigu o partyjną nominację liczących się przeciwników.

Ale to kandydat republikanów sprawił, że wyścig z raczej łatwego do przewidzenia i w gruncie rzeczy lokalnego, stał się zaciętą rywalizacją, będącym pewnego rodzaju plebiscytem nad jego osobą. Od początku kampanii budził duże kontrowersje ze względu na swoją przeszłość. Moore dwukrotnie pełnił funkcję szefa Sądu Najwyższego w stanie Alabama. Za pierwszym razem został usunięty z funkcji, za drugim został zawieszony i zrezygnował przed usunięciem. Jego poglądy działają na liberałów jak płachta na byka, opowiada się nie tylko przeciwko małżeństwom jednopłciowym, ale także wspierał tworzenie prawa próbującego zdelegalizować homoseksualizm. Uznaje islam za niezgodny z Konstytucją USA i proponował zakaz pełnienia funkcji w Kongresie dla muzułmanów. Popierał propozycje Donalda Trumpa mające na celu ograniczenie imigracji i wprowadzenie ochrony handlu. Wielokrotnie również pozytywnie wypowiadał się o Władimirze Putinie i Rosji przez niego rządzonej. Jednak prawdziwy skandal wybuchł trochę ponad miesiąc temu. Washington Post 9 listopada przedstawił relację czterech kobiet, które oskarżyły Roy’a Moore’a o molestowanie seksualne. Sprawy dotyczyły wydarzeń sprzed 30 lat, kiedy Roy Moore miał je napastować, kiedy były nieletnie. Potem jeszcze kilka kobiet ujawniło, że także były molestowane przez kandydata Republikanów. Sam oskarżony od początku twierdzi, że jest niewinny – nigdy nikogo nie molestował, a tych kobiet nie zna. Dodatkowe kontrowersje powstały, kiedy jedna z oskarżających kobiet przyznała, że wpis w jego albumie pamiątkowym, który miał złożyć tam Moore, a co miało być dowodem na rzekome molestowanie, został sfałszowany.

Te oskarżenia dodatkowo poparte kontrowersyjnymi poglądami sprawiły, że większość establishmentu Partii Republikańskiej wezwało go do wycofania się z wyborów. Drugi z senatorów Alabamy Richard Shelby zapowiedział, że napewno nie zagłosuje na Moore’a i wpisze kogoś na kartę wyborczą. Trzeba zaznaczyć, że w większości amerykańskich wyborów, zarówno lokalnych i federalnych istnieje możliwość dopisania na kartę do głosowania kandydata, którego na niej nie ma (głosowanie write-in) i głos jest ważny. W historii wyborów do Senatu były dwa przypadki, że właśnie kandydaci dopisani do kart wygrali wybory (Strom Thurmond w 1954 roku w Karolinie Południowej oraz Lisa Murkowski na Alasce w 2010 roku). Senator Jeff Flake posunął się nawet do przekazania darowizny na kampanię kandydata Demokratów i umieszczenia zdjęcia czeku na swoim profilu na Twitterze. Lider większości Mitch McConnell zapowiedział, że jeśli Moore wygra wybory jego sprawa natychmiast trafi do senackiej komisji etyki i może zakończyć się wydaleniem go z Senatu. Sam Donald Trump poparł Moore’a dopiero na tydzień przed wyborami.

W takiej sytuacji kandydat Partii Demokratycznej ze standardowym zestawem poglądów, czyli akceptacja aborcji, małżeństw jednopłciowych, ograniczenie prawa do posiadania broni i  konieczność posiadania obowiązkowego ubezpieczenia medycznego wykorzystał szansę, której w przypadku innego przeciwnika nawet by nie miał. Udało mu się zmobilizować społeczność Afroamerykanów, którzy stanowią ¼ populacji Alabamy i tradycyjnie głosują na demokratycznych kandydatów. Z kolei biali wyborcy, którzy z reguły głosują na Republikanów pozostali w domach, część z nich dopisała swoich kandydatów, a niektórzy umiarkowani oddali głos na Douga Jonesa. Dzięki temu zdobył 20 tysięcy głosów więcej i po raz pierwszy od 25 lat w Senacie znajdzie się senator Partii Demokratycznej z Alabamy.

Warto zastanowić się też,  jaki wpływ batalia w Alabamie będzie miała na przyszłoroczne wybory. Zazwyczaj w wyborach, które odbywają się w czasie kadencji prezydenta (mid-term elections) partia, z której szeregów wywodzi się urzędujący prezydent traci mandaty. Szczególnie jeśli prezydent jest tak niepopularny jak Donald Trump. Również po tym niespodziewanym zwycięstwie w Alabamie Partii Demokratycznej będzie łatwiej zbierać fundusze, a także namówić do startu dobrych kandydatów. Z kolei za Partią Republikańską przemawia fakt, że na 33 miejsca w Senacie, o które rozegra się bój w przyszłym roku, aż 25 zajmują Demokraci. Aż 10 z nich jest w stanach, w których w tamtym roku Donald Trump pokonał Hillary Clinton. W odwrotną stronę tylko jeden republikański senator będzie ubiegał się o reelekcję w stanie, w którym zwyciężyła Clinton. Wszystko to wskazuje, że zapowiada się naprawdę ciekawy i istotny, wyborczy rok w USA. Sytuacja zmieniać się zapewne będzie jak w kalejdoskopie i aż do samych wyborów nie będziemy mogli przewidzieć ich wyniku.