Ponad dwa lata temu – 25 X 2015 – ruch Pawła Kukiza zdobył w wyborach parlamentarnych 8,81% poparcia, dzięki czemu uzyskał 42 mandaty poselskie. Zróżnicowany pod względem poglądów politycznych skład klubu poselskiego Kukiz’15 od początku skłaniał obserwatorów nadwiślańskiego życia politycznego do podejmowania refleksji nad trwałością owego ugrupowania. Wróżyli oni Pawłowi Kukizowi szybki rozpad jego klubu parlamentarnego.

Ruch Kukiz 15’ miał startować jako porozumienie wszystkich środowisk antysystemowych. Jak pamiętamy, nie wyszło to najlepiej. Wolnościowcy, nie licząc mecenasa Jacka Wilka, nie dogadali się ze zwolennikami JOW-ów. Ich leaderzy – Janusz Korwin-Mikke i Przemysław Wipler – zarzucali Pawłowi Kukizowi chęć wyłuskania młodych zdolnych działaczy wolnościowych, którzy za cenę tzw. biorących miejsc na listach ruchu Kukiz’15 byliby skłonni zrezygnować z szyldu, programu i trwania przy najjaśniejszym krulu. Narodowcom powiodło się lepiej. Uzyskali kilka jedynek. Inni antysystemowy, jak Grzegorz Braun, nie zostali uwzględnieni przez Pawła Kukiza. Co ciekawe przy układaniu list wyborczych ruchu Kukiz’15 media informowały obywateli, że ów casting współprowadzi lekarz psychiatra. Nie wiem, w jakim celu został on zaangażowany do owej rekrutacji. Być może miał stwierdzić, którzy spośród kandydatów na kandydatów będą skłonni dłużej związać się z ruchem Pawła Kukiza albo po prostu badał absztyfikantów na okoliczność chorób psychicznych. Nie byłoby w tym nic dziwnego. W końcu nasi politycy nie raz i nie dwa udowadniali nam, że cesarz Kaligula znalazłby wśród nich nie lada kompanię.

Polityczna egzystencja klubu parlamentarnego Kukiz’15 zaczęła się bardzo ciekawie. Na starcie, a właściwie w przedbiegach, rozstał się z nim poseł Janusz Sanocki, który chciał umożliwić kolegom i koleżankom parlamentarzystom szybszy powrót do domu w weekendy, co miało zapewnić skrócenie obrad sejmu w piątki. Uzasadniał swój pomysł, twierdząc, że posłowie będą wówczas mogli poświęcać więcej czasu swoim wyborcom, nawiązując z nimi lepszy kontakt. Dosyć oryginalny pomysł posła Sanockiego nie został przyjęty zbyt przychylnie przez innych parlamentarzystów. Potem mogliśmy obserwować kilka secesji. Najbardziej spektakularnej z nich dokonali marszałek senior Morawiecki i poseł Małgorzata Zwiercan. Zasłynęli oni z nie do końca zgodnego z regulaminem, ale za to pasującego idealnie do post-PRL-owskiego parlamentaryzmu głosowania na dwie ręce. Po nich klub Kukiz’15 opuściło jeszcze kilku posłów. Ostatnim był Sylwester Chruszcz, który zasilił koło poselskie Kornela Morawieckiego. Obecnie, po ponad dwóch latach od wyborów,  klub parlamentarny Pawła Kukiza liczy 32 posłów. W ciągu połowy kadencji zmniejszył się o blisko 1/4. Odeszło z niego 11 posłów, a przybył jeden – Łukasz Rzepecki wyrzucony z Prawa i Sprawiedliwości. Niedawno poseł Jacek Wilk przystąpił do Wolności Janusza Korwin–Mikkego, pozostając w klubie Kukiz’15. Na razie nie wiadomo, czy jego decyzja wskazuje na chęć opuszczenia Pawła Kukiza, czy podjęcie próby zmontowania szerszej koalicji do wyborów samorządowych.

Niektórzy spośród posłów klubu Kukiz’15 nazywają swoich byłych kolegów, którzy opuścili Pawła Kukiza, zdrajcami. Wykazują przy tym, że gdyby nie ruch Kukiz’15, to nie weszliby oni do sejmu. W zasadzie owi krytycy secesjonistów mają rację. Faktem jest, że obecny system wyborczy sprawia, iż obywatele nie głosują na ludzi, a na partie czy komitety wyborcze. Podejrzewam, że w 2015 roku wyborcy ruchu Pawła Kukiza, podobnie jak innych ruchów i partii, nie znali więcej niż 1% kandydatów na posłów z listy, którą poparli. Tak naprawdę głosowali na swojego leadera, ufając w ciemno ludziom, których obdarzył on swoim zaufaniem.  Jednak ruch Kukiz’15 deklaruje się jako przeciwny partiokracji. Twierdzi, że ordynacja wyborcza powinna być skonstruowana tak, aby wyborcy głosowali na ludzi, a nie na partie. Rzymianie mawiali, iż słowa uczą, a przykłady pociągają. Kierując się ich mądrością, posłowie ruchu Pawła Kukiza mogliby dawać przykład apartyjności, nie krytykując swoich byłych kolegów za opuszczenie klubu Kukiz’15 w imię walki o ich prywatne programy polityczne.

Sam Paweł Kukiz nie raz stwierdzał, że bardziej niż to ilu członków liczy sobie jego klub, interesuje go realizacja jego celów politycznych – zmiany konstytucji i wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Polityka polega na polega realizowaniu konkretnych celów za pomocą potrzebnych do tego środków. Aby zmienić konstytucję, trzeba dysponować odpowiednią większością głosów. W obecnej kadencji Paweł Kukiz nie może na to liczyć. Załóżmy jednak, że w wyborach w 2019 roku jego komitet wyborczy uzyska nie 10%, które dają mu sondaże, ani 15%, na co pewnie liczy, ale 25%, o których być może nawet nie marzy. Powiedzmy, że utworzyłby wraz z Prawem i Sprawiedliwością rząd dysponujący ogromną większością konstytucyjną. Co wówczas?

Patrząc na kompetencje, trzeba powiedzieć, że Paweł Kukiz wprowadził do sejmu najlepszych parlamentarzystów. Poseł Rzymkowski bryluje na komisji ds. afery Amber Gold. Narodowcy, których część jest już poza klubem Kukiz’15, zabiegają o rewizję proukraińskiej polityki rządu i penalizację banderyzmu w Polce oraz bronią Polaków na Litwie i Ukrainie. Wszystko to ładnie, pięknie. W obecnej kadencji Paweł Kukiz stracił już prawie 1/4  posłów. Podejrzewam, że w przyszłej będzie podobnie. Owe secesjonistyczne tendencje nasiliłyby się jeszcze bardziej, gdyby klub Kukiz’15 dysponował wraz z Prawem i Sprawiedliwością większością konstytucyjną. Wówczas partii prezesa-naczelnika Kaczyńskiego jeszcze bardziej zależałoby na wyłuskaniu poszczególnych posłów z ugrupowania Pawła Kukiza. Co więcej mogliby im zaoferować więcej niż obecnie. Myślę, że ruch Kukiz’15 podzieliłby się wtedy na kilka stronnictw, które dążyłyby do uzyskania od Prawa i Sprawiedliwości konkretnych obietnic realizacji ich interesów, które byłyby wzajemnie sprzeczne. Postulaty dotyczące odpartyjnienia Polski trafiłyby wówczas na śmietnik.