Kolejne pookrągłostołowe rządy, niezależnie od tego, kto aktualnie rezyduje w Kijowie, stawiają sobie za cel współpracę z niepodległą Ukrainą. Przeciwstawianie putinowskiej Rosji „naszych uciemiężonych współbraci” jest obecnie jednym z najważniejszych fundamentów polskiej polityki zagranicznej, akceptowanym zgodnie przez obie strony dawnej Solidarności. Wbrew interesom Polski, pomimo postępującej banderyzacji tamtejszej sceny politycznej i przestrzeni publicznej ,włodarze III RP kontynuują akcję pomocy wschodniemu sąsiadowi.

Nadwiślańscy politycy, odwiedzając Kijów, udzielali zadłużonej Ukrainie wielomilionowych pożyczek, których szanse spłaty są, biorąc pod uwagę stabilność polityczną naszego sąsiada, raczej niewielkie. Sytuacja służby zdrowia w Polsce od wielu lat jest dramatycznie słaba. Kolejki w szpitalach to codzienność. Pomimo tego, rząd lekką ręką zgodził się przyjąć do szpitali ukraińskich żołnierzy. Są oni leczeni za polskie pieniądze, podczas gdy Polacy muszą dalej czekać na pomoc medyczną. W końcu czego się nie robi, aby zirytować Rosjan. Dyplomacja III RP niezmiennie, nie żądając od Kijowa nic w zamian, broni integralności terytorialnej Ukrainy, nie uznając rosyjskiej aneksji Krymu. Oczywiście media głównego nurtu – demoliberalne i hurapatriotyczne – zgodnie urabiają widzów tak, aby myśleli, że silna Ukraina jest Polsce potrzebna, gdyż chroni nas przed Rosją. Jest to pogląd fałszywy, silna Ukraina, do tego oparta na banderowskich, skrajnie antypolskich sentymentach będzie dla nas takim samym, jeśli nie większym, zagrożeniem co Rosja. W interesie Polski leży istnienie państwa buforowego, oddzielającego nas od Rosji, które byłoby jednak możliwie jak najsłabsze i musiałoby zabiegać o przychylność i pomoc władz RP. Niestety włodarze III RP nie rozumieją tego, robiąc wiele, aby wzmocnić Ukrainę kosztem Polski.

Sami Ukraińcy wykazywali się wielokrotnie umiejętnością wykorzystywania głupoty naszych władyków. Nasi wschodni sąsiedzi wydają się nie traktować warszawskich polityków poważnie, jawnie manifestując swoje banderowskie sympatie. Pięknie, że Ukraińcy dojrzeli do obalania pomników Lenina i innych bolszewików. Szkoda tylko, że kult jednych zbrodniarzy zastąpili kultem drugich. Miejsce wodzów rewolucji październikowej zajmują ideologowie i wodzowie ukraińskiego szowinizmu odpowiedzialni za masowe, okrutne mordy na Polakach, Ormianach, Żydach i swoich współbraciach – sprawiedliwych Rusinach, którzy nie chcieli uczestniczyć w ludobójstwie. W każdym ukraińskim mieście możemy obecnie natknąć się na ulice Bandery czy Szuchewycza, które, aby pokazać Polakom jak bardzo Kijów darzy ich sympatią, przecinają niekiedy pięknie brzmiące ulice Jana Pawła II. Ukraińcy mają pełną świadomość głupoty, niedojrzałości politycznej włodarzy III RP, z której skrupulatnie korzystają. Ślady polskości na kresach południowo-wschodnich są sukcesywnie usuwane, a mieszkający tam rodacy pozostają obywatelami drugiej kategorii.

Nieznani sprawcy coraz częściej niszczą pomniki upamiętniające mordy dokonywane na Polakach przez ukraińskich szowinistów z OUN/UPA. Powtarza się tu stały schemat działania: 1) pomnik zostaje sprofanowany 2) Ukraińcy stwierdzają, że za wszystkim stoją Rosjanie 3) polskie media z automatu żyrują wersję o „ruskiej prowokacji” 4) pomnik zostaje odnowiony i znów sprofanowany. Władze III RP starają się ów problem konsekwentnie lekceważyć. Jednak ostatnio doszło do poważniejszego „incydentu”. Z granatnika ostrzelano polski konsulat Łucku. Proukraińscy politycy i dziennikarze w Polsce uznali, idąc za głosem władz Ukrainy, że za owym aktem terroru stoi ruska agentura, która jak wiadomo sięga wszędzie. Każdy, kto odważy się wyrazić wątpliwości, co do wersji proukraińskiej, zostaje z automatu zaliczony w poczet putinowskich agentów niegodnych zaufania. Mainstream stosuje tu po raz kolejny sowieckie metody propagandowe. Przedstawia jako pewnik tezę, której nie próbuje udowadniać, grożąc każdemu, kto chciałby ją podważyć zakwalifikowaniem w poczet niepoczytalnych i szkodliwych wrogów postępu. Stare i sprawdzone sposoby zakłamywania rzeczywistości okazują się być niezmiennie przydatne.

Politpoprawni demoliberałowie i hurapatrioci nie są jednak w swych proukraińskich zapatrywaniach konsekwentni. Jeśli już uznają, że za atakiem na polską placówkę dyplomatyczną stoją Rosjanie, powinni wyciągnąć z tego konsekwencje – wyrazić sprzeciw wobec działań rosyjskich służb albo w ogóle zaatakować Putina. Przecież NATO na pewno nam pomoże. Ich brak działań wobec Rosji pokazuje, że tak naprawdę sami nie wierzą w wersję Ukraińców, jednak z jakichś podejrzanych powodów nie chcą lub nie potrafią wyciągnąć konsekwencji wobec naszego sąsiada. Wyobraźmy sobie analogiczną sytuację – to konsulat ukraiński w Polsce zostałby ostrzelany z granatnika. Jakie byłyby efekty? Oczywiście podniesiono by kwestię „zbrodniczego polskiego nacjonalizmu”, który chce mordować „niewinnych” Ukraińców. Kijów w przeciwieństwie do Warszawy nie poprzestałby na wystosowaniu noty wzywającej do zapewnienia bezpieczeństwa swoim placówkom dyplomatycznym. Mógłby zażądać od nadwiślańskich władz zadośćuczynienia finansowego, które zapewne otrzymałby bardzo szybko…