Wszyscy pamiętamy słowa ministra Bartłomieja Sienkiewicza, który powiedział, że państwo polskie istnieje tylko teoretycznie. Upublicznienie owej taśmy nie odkryło przed nami żadnej Ameryki. Konstytucyjny minister zauważył jedynie prawdę, którą obywatele III RP mieli i niestety wciąż mają nieprzyjemność obserwować. Polityczni oponenci niechlubnego potomka sławnego noblisty – Prawo i Sprawiedliwość – deklarowali, idąc do wyborów, że ich celem będzie naprawa państwa, podniesienie go z kolan. Czy spełnili owe obietnice?

Realizację owej szumnie zapowiadanej drugiej sanacji państwa widać doskonale na przykładzie stosunku obozu rządzącego do wyborów samorządowych z 2014 roku. Elekcja, jak pouczają nas płomienni demokraci, jest sercem demokratycznego państwa, rozstrzyga o tym, kto będzie w nim sprawował władzę. Dlatego poważenie się na sfałszowanie wyborów jest chyba szczególnie antydemokratycznym przestępstwem? A więc jego sprawcy powinni zostać postawieni przed sądem i surowo ukarani, aby nigdy więcej podobne plugastwa nie przyszły im do głowy. Powinniśmy dobrze pamiętać, jak czołowi politycy Prawa i Sprawiedliwości wyrażali oburzenie z powodu fałszerstw wyborczych w 2014 roku. Co więcej sam prezes Jarosław Kaczyński mówił wówczas z sejmowej trybuny, że wybory samorządowe zostały sfałszowane.

Sytuacja była na tyle poważna, że rzekomo antykomunistyczny PiS wespół z towarzyszem byłym premierem Leszkiem Millerem wyrażał niezadowolenie z powodu owych nieprawidłowości, za co zarówno towarzysz były premier jak i antykomunista Jarosław Kaczyński byli atakowani przez zaplecze medialne rządzącej wtedy PO. Co dziś – po niemal 3 latach – pozostało z tamtego oburzenia na gwałcenie demokracji w Polsce?

Obóz „dobrej zmiany” rządzi już prawie 2 lata, jednak nie zajął się owymi fałszerstwami. Nie zrobił nic, by wykryć i surowo ukarać ewentualnych sprawców. A przynajmniej nie informował o tym opinii publicznej, czego nie omieszkałby uczynić, gdyby się tym zajął. Temat umarł tak gwałtownie, jak powstał i nic się w tej kwestii nie dzieje. Obecnie „dobra zmiana” toczy boje na innych ważniejszych frontach. Przejęła media państwowe i Trybunał Konstytucyjny, zaciekle walczy o reformę sądownictwa oraz zapowiada ofensywę mającą na celu repolonizację mediów. Warto w tym miejscu zauważyć, że ogromna większość reform „dobrej zmiany” polega na personalnych roszadach –  zastąpieniu janczarów poprzedniej ekipy własnymi hajdukami, co w żaden sposób nie narusza wadliwej struktury państwa. Zastanówmy się jednak dlaczego Prawo i Sprawiedliwość postanowiło nie otwierać frontu fałszerstw wyborczych z roku 2014? Przecież byłaby to doskonała okazja do kompromitowania ekipy PO-PSL. Czyżby partia prezesa Kaczyńskiego zmieniła zdanie, uznając ważność tamtych wyborów i po chrześcijańsku przyznała się do błędu?

Osobiście wątpię, by władze Prawa i Sprawiedliwości zmieniły zdanie w tej kwestii. Sądzę, że prezes-naczelnik Kaczyński wie, że jego partia została wówczas oszwabiona ze zwycięstwa w wyborach, jednak ze względów taktycznych polecił wyciszyć ów temat. Przypuszczam, że kierownicy „dobrej zmiany” nie chcą obecnie podważać wyniku tamtych wyborów, gdyż mogłoby to przyczynić się do delegitymizacji także ich władzy. Zdają się myśleć, że gdyby podnieśli kwestię sfałszowania wyborów samorządowych w 2014 roku, dzisiejsza opozycja totalna wraz ze swoim zapleczem medialnym mogłaby zacząć podważać każdą kolejną zwycięską telelekcję Prawa i Sprawiedliwości, co może i raczej będzie miało miejsce i bez tego. Przypuszczalnie może istnieć jeszcze jedna interpretacja przemilczania fałszerstw wyborczych z 2014 roku. „Dobra zmiana”, która nie wprowadziła do tej pory żadnej z postulowanych wcześniej antyfałszerskich modyfikacji kodeksu wyborczego, mogłaby chcieć skorzystać i udoskonalić metody poprzedników. Osobiście jednak nie uważam drugiej opcji za prawdopodobną. Co by nie mówić o obecnej ekipie rządzącej, wydaje się ona uczciwsza od poprzedniej. Dodatkowo przy tak grubym numerze musiałaby się liczyć z poważną reakcją Brukseli (czytaj Berlina), która jest stale zaniepokojona stanem polskiej demokracji.

Na wskazanym wyżej przykładzie widzimy, że „dobra zmiana” niestety nie stosuje się do zasad etyki katolickiej, którą rzekomo wyznaje, a posługuje się etyką Kalego – mówi prawdę, ale tylko wtedy jeśli uzna, że przyniesie jej to korzyść. Wydaje mi się, że owa wybiórczość wynika z niestety charakterystycznego dla nadwiślańskich statystów utożsamiania interesu państwa z piastowaniem przez nich wysokich stanowisk. Dlatego w obawie przed utratą władzy będą oni cofać się przed niepopularnymi, a koniecznymi krokami. Dopóki się to nie zmieni nie możemy liczyć na poważną reformę państwa i ukaranie winnych fałszerstw wyborczych czy prowokacji policyjnych wobec uczestników Marszu Niepodległości.