Przez 28 lat funkcjonowania prawnej i ideologicznej sukcesorki narzuconego przez Sowietów naszym przodkom PRL-u – III Rzeczpospolitej – ster rządów  dzierżyli niezmiennie przedstawiciele solidarnościowych elit, legitymizujący swoje kariery walką z komuną oraz spadkobiercy i pogrobowcy PZPR-u, starający się pucować i zachwalać osiągnięcia ludowej ojczyzny. Zgodnie z demokratycznymi prawidłami raz rządzili jedni, a raz drudzy, wzajemnie szanując fundamentalną dla naszego bantustanu zasadę: „my nie ruszamy waszych, a wy naszych”.

Choć po 2005 roku nadwiślańska scena polityczna uległa przeobrażeniu, to podstawowe prawidła systemowe nie uległy zmianie. Postkomuniści zostali zdegradowani do roli planktonu. Zasadnicza oś sporu zaczęła przebiegać między dwiema postsolidarnościowymi partiami-sektami, różniącymi się nie pod względem ideowym, a towarzyskim. Upraszczając, możemy powiedzieć, że obie strony dzieli przede wszystkim stosunek do braci Kaczyńskich. Jedni widzą w nich zbawców ojczyzny, a drudzy szaleńców. Niemniej obie strony zgadzają się co tego, że obecny podział polityczny, ze względu na możliwość ciągnięcia znacznych profitów z państwa polskiego, jest optymalny i należy go betonować i bronić wszelką cenę. Ów schemat działania politycznego wynika z myślenia w kategoriach partyjnych, a nie państwowych. Podstawowym celem owych partii-matek nie jest skuteczne rządzenie, ale rządzenie samo w sobie, które umożliwia zapewnienie posad rzeszy politycznych przyjaciół, znajomych i stronników. Dlatego też największym wrogiem obu postsolidarnościowych stronnictw są niezależne, zwane antysystemowymi ze względu na podnoszenie postulatu radykalnej reformy państwa, ruchy społeczne i środowiska. Stąd ogromna obawa przed zmianą pokoleniową mogącą wywrócić wygodne fotele i wyrzucić zajmujących je nieomylnych mężów stanu na polityczny śmietnik. Metodą opóźniania owego procesu było i niezmienni pozostaje krótkowzroczne wypychanie młodych ludzi na emigrację zarobkową za pomocą przerośniętej biurokracji zapewniającej wikt i opierunek janczarom i hajdukom postsolidarnościowych elit.

Udawało się znakomicie przez blisko 25 lat rzekomej wolności. Jednak w okolicach 2014 roku coś zaczęło pękać. Internet zbilansował i przełamał siłę politycznej propagandy. Niezależne ruchy polityczne, w których dominowali ludzie młodzi, zaczęły zyskiwać rozpoznawalność i poparcie. III Rzeczpospolita zaczęła się chwiać w posadach. Pierwszym sygnałem wzbierającej burzy były warszawskie Marsze Niepodległości organizowane przez środowiska narodowe. Pojawienie się nastrojów antysystemowych w młodym pokoleniu przełożyło się na wzrost poparcia dla Kongresu Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikke, co miało miejsce na przełomie 2013 i 2014 roku. Ów enfant terrible polskiej polityki i propagowane przez niego idee stały się wówczas niezwykle popularne wśród młodych ludzi, którzy tłumnie przychodzili na jego spotkania i oglądali w internecie programy z jego udziałem. Przełożyło się to na rekordowe dla środowiska wolnościowego poparcie w wyborach do parlamentu unijnego w 2014, kiedy to Kongres Nowej Prawicy uzyskała ponad 7% poparcia, zajmując 4 miejsce i wprowadzając do Brukseli i Strasburga 4 przedstawicieli. Zaskakująco dobry wynik zwolenników wolnego rynku i okrojenia państwa do minimum wzbudził niesmak na postsolidarnościowych, etatystycznych salonach. Zarówno Prawo i Sprawiedliwość jak Platforma Obywatelska zaczęły zgodnie zwalczać partię Janusza Korwin-Mikke, bijąc w jej lidera i wypominając mu niefortunne wypowiedzi. Jednak to nie owo gadanie o Hitlerze czy kalekach miało przesądzić o osłabnięciu i późniejszej porażce wolnościowców. Powodem ich klęski stały się kłótnie wewnętrzne. Pod koniec 2014 roku najbardziej rozpoznawalny polityk partii – Janusz Korwin-Mikke – został z niej wyrzucony, co było strzałem w kolano zarówno dla wyrzucających jak i wyrzucanego.

W 2015 roku nad Wisłą odbywały się wybory prezydenckie i parlamentarne. Środowiska antysystemowe nie zdecydowały się porozumieć i wystawić wspólnego kandydata na prezydenta. Każde z nich chciało wykorzystać ową elekcję do zaprezentowania i wypromowania swojej organizacji i programu. Dodatkowo w polityczne szranki stanął Paweł Kukiz. W rezultacie mogliśmy wybierać pomiędzy pięcioma kandydatami antyestablishmentowymi – Grzegorzem Braunem, Januszem Korwin-Mikke, Marianem Kowalskim, Pawłem Kukizem i Jackiem Wilkiem. Łącznie uzyskali oni ponad 25 % poparcia. Jednak aż 4/5 (ponad 20%) z niego uzyskał Paweł Kukiz. W rezultacie stał się on niemalże hegemonem na antysystemowej części sceny politycznej. Jego wysoki wynik postawił wolnościowców i narodowców w trudnej sytuacji. Oba te środowiska próbowały się dogadać z Kukizem. Wolnościowcy, poza częścią Kongresu Nowej Prawicy z Jackiem Wilkiem na czele, zrzucając winę na wygórowane warunki Pawła Kukiza, ostatecznie poszli sami. Narodowcy uzyskali kilka jedynek, dzięki czemu ich przedstawiciele znaleźli się w parlamencie. Jednak obecnie drogi działaczy narodowych i Pawła Kukiza zdają się rozchodzić. Robert Winnicki od dawna jest posłem niezależnym. Adam Andruszkiewicz i Sylwester Chruszcz są członkami okołopisowskiego koła Wolni i Solidarni. W klubie parlamentarnym Kukiz’15 pozostali jedynie dwaj narodowcy – Marek Jakubiak i Tomasz Rzymkowski. O pierwszym z nich można było niedawno przeczytać, że ma opuścić ruch Pawła Kukiza na rzecz Wolności Janusza Korwin-Mikke.

Patrząc na polityczne działania antysystemowców z perspektywy czasu, ciężko nie odnieść wrażenia, że rozłożyło ich myślenie w duchu partyjnym. Zamiast tworzyć realną wolnościowo-patriotyczną alternatywę dla „dobrej zmiany” wokół kilku podstawowych postulatów, jak choćby podniesienia kwoty wolnej od podatku, uproszczenia podatków, odchudzenia biurokracji, zajęcia ostrego stanowiska wobec UE i urealnienia polityki zagranicznej, woleli spierać się o wpływy i stanowiska w swoich organizacjach. Owa tendencja nie świadczy o nich najlepiej i nie wskazuje, aby mieli się kiedyś porozumieć dla dobra kraju. Ich konsolidacji nie ułatwiają  działania polityczne takie jak odnowiona inicjatywa Jarosława Gowina, której skrót należałoby rozwijać jako: Porozumienie z Jarosławem Kaczyńskim. Wszyscy widzimy, jak niewielki jest wpływ stronnictwa krakowskiego polityka na „dobrą zmianę”. Jarosław Gowin popiera reformy Prawa i Sprawiedliwości, ale się z nich nie cieszy. Wobec tego dostaje ministerialną rekompensatę. Podobnie jest z jego partyjką. Jej członkowie wspierają politykę rządu, z którą się nie zgadzają, za co są stosownie nagradzani. Rzekoma odnowa jego stronnictwa ma na celu przyciągnięcie mniej pryncypialnych wolnościowców. Analogicznie rzecz ma się z zawiadywanym przez Kornela Morawieckiego klubem Wolni i Solidarni, który przyciąga do obozu rządowego posłów Kukiz’15. Politycznym patronem obu inicjatyw jest Jarosław Kaczyński, którego celem pozostaje zabetonowanie obecnego postsolidarnościowego podziału sceny politycznej. Niezależni antysystemowcy zawsze będą to utrudniać. Dlatego też niekoronowany naczelnik pragnie ich osłabić i zmarginalizować.