Socjaliści z niezwykłym uporem maniaka, starają się wmówić społeczeństwu, że darmowy transport publiczny w magiczny sposób przyczynia się do zmniejszenia ruchu samochodów poprzez nagły wzrost zainteresowania komunikacją publiczną, jednak jak pokazuje doświadczenie estońskiego Tallina, poniesione przez miasto koszty, są nijak współmierne do osiągniętych efektów.

Obserwatorzy Królewskiego Instytutu Technologicznego w Sztokholmie już w 2013 roku wskazywali, iż nieznaczny wzrost pasażerów komunikacji miejskiej w stolicy Estonii, wynikał głównie z funkcjonującego dobrze poprzedniego systemu, który we właściwy sposób odpowiadał na ówczesne potrzeby pasażerów. Wycofanie biletów spowodowało więc, że ze środków transportu publicznego skorzystali dodatkowo mieszkańcy dotychczas poruszający się pieszo, natomiast kierowcy samochodów nadal nie byli zainteresowani przesiadką do miejskiego systemu transportowego.

Fakt ten dowodzi, że to nie kwestia opłaty za przewóz, a właśnie dostępność komunikacji publicznej oraz przyjazna klientowi oferta przewozowa, ma realne przełożenie na zainteresowanie potencjalnych pasażerów, którzy z własnej nieprzymuszonej woli zmieniają swoje przyzwyczajenia transportowe. Coraz częściej jednak, próbuje się wyperswadować na miejskich magistratach, nieco zmienioną formę finansowania przejazdów, jednakże nie dla wszystkich, lecz dla wybranych grup społecznych. W ostatnim czasie wielokrotnie spotkałem się z propozycjami erygowania przewozów dla młodzieży oraz dzieci w wieku szkolnym. Zapytam z przekąsem, dlaczego zatem studenci są w tym wypadku grupą wykluczoną?

Oczywiście to pytanie retoryczne, ponieważ każdy taki pomysł jest w mojej opinii rażąco absurdalny, gdyż poza doświadczeniami Tallina, które w tym wypadku stanowią solidną podstawę do rozmyślań nad sensem takich projektów, należy również pamiętać, że wprowadzenie bezpłatnych przejazdów dla jednej grupy, w niedługim czasie spowoduje interwencję drugiej, która poczuje się pokrzywdzona, musząc płacić pełną cenę za bilet oraz finansując przejazdy innych osób z własnych podatków.

No właśnie, czy możemy w ogóle mówić o darmowym transporcie publicznym, skoro praktycznie każdy z nas, płacąc podatki, finansuje w taki sposób funkcjonujący system transportowy? Musimy zdać sobie sprawę, że w Świecie, w którym żyjemy, nie ma niczego za darmo. Wszystko ma swoją cenę, jednak ważne, aby miasta postawiły sobie priorytet minimalizowania kosztów operacyjnych oraz maksymalizowania przychodów, również poprzez rozsądną politykę transportową.

Przy odpowiedniej organizacji i optymalizacji systemu transportowego w miastach, lub nawet konurbacjach, opierając się na dziecinnie prostych definicjach popytu i podaży, komunikacja publiczna może finansować się niemal samodzielnie z przychodów ze sprzedaży biletów oraz powierzchni reklamowej. W efekcie, za transport publiczny zapłacą wówczas głównie zainteresowani, a przy okazji bardzo prawdopodobne, że za wzrostem dostępności transportowej wielu mieszkańców faktycznie zdecyduje się skorzystać z usług komunikacji publicznej.

Zanim jednak przejdę do konkluzji, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jeden problem, występujący w konurbacji katowickiej, gdzie graniczące ze sobą miasta, są w pewien sposób od siebie uzależnione, zwłaszcza komunikacyjnie. Nikt nie zwraca uwagi, że wprowadzenie bezpłatnych przejazdów dla mieszkańców jednego miasta będącego częścią większej metropolii, ma wpływ destrukcyjny na cały system transportowy. Już teraz, indywidualizm przewoźników, takich jak MZK Tychy oraz PKM Jaworzno, jest bardzo problematyczny dla integracji transportowej w GOP, a bezsilność KZK GOP doprowadza do zapaści transportowej, która degraduje obszar aglomeracji.

Transport publiczny nie jest instytucją charytatywną. To płatne usługi przewozowe, realizowane w odpowiedzi na ludzką potrzebę przemieszczania się. Jeżeli naruszamy zasady ekonomii oddziałujące wzajemnie w tym systemie, miejmy świadomość, że prowadzimy do jego dewastacji.

3 KOMENTARZE

  1. Darmowy transport publiczny ma jeszcze tę istotną wadę, że w sytuacji kiedy dochody przedsiębiorstwa komunikacyjnego w żaden sposób nie zależą od liczby przewiezionych pasażerów (bo nie oni mu płacą, tylko samorząd niezależnie od liczby pasażerów) traci on bodziec i motywację do poprawiania jakości swoich usług.