Pod koniec listopada rząd „dobrej zmiany” zapowiedział, że w przyszłym roku obniży wysokość emerytur byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb do poziomu przeciętnych świadczeń tego typu. Zmniejszenie apanaży tym razem nie ograniczy się jedynie do „niebieskich” komunistycznych bezpieczniaków – esbeków. Dotknie także „zieloną”, wojskową bezpiekę, której zasługi dla wprowadzenia i utrwalania „władzy ludowej” w Polsce były nie mniejsze niż jej cywilnej odpowiedniczki.

To dobrze, że obecny rząd zauważył zbrodniczą działalność Informacji Wojskowej i jej kontynuatorki Wojskowej Służby Wewnętrznej. Mam nadzieję, iż pozwoli to obalić mit, jakoby sowieckie, polskojęzyczne wojskowe służby specjalne były przy UB/SB niemal niewiniątkami. Nadszedł czas, by to, o czym od dawna piszą historycy, trafiło do szerszej świadomości. Pobożnym wyborcom Prawa i Sprawiedliwości oraz znacznej części zwolenników szeroko pojętej prawicowej opozycji może się wydać, że oto, po 27 latach zakłamania, wszystko wraca do normy, że Polska zaczyna być Polską. Czy aby na pewno tak jest?

Po 1989 roku „elyty” III RP wbrew przede wszystkim prawdzie, ale też interesowi narodowemu zdecydowały się utrzymać ciągłość prawną z PRL-em – sowieckim, polskojęzycznym tworem, podszywającym się przez blisko 50 lat pod polskie państwo. Co z tego wynikło? Niestety wiele nieprzewidzianych (czy aby nie celowo?) przez decydentów, problemów i komplikacji, których skutki odczuwamy do dziś. Orzeł w koronie podżyrował wywłaszczeniowe dekrety Bieruta oraz wyroki śmierci czy długoletniego więzienia wydane przez okupacyjne sądy na Żołnierzy Wyklętych. Idąc konsekwentnie drogą zachowanej z PRL-em ciągłości prawnej, należałoby uznać, że komunistyczna władza była zwykłą polską władzą. Może podlegała „radzieckiej” kurateli, ale w końcu była polska. Ubecy, esbecy, kabewiaki i inni polskojęzyczni sowieciarze to wobec tego normalni przedstawiciele, funkcjonariusze polskich służb. Co więcej, stali na straży demokracji. Może i „ludowej”, ale lepsza taka niż jakiś tam narodowy polski „faszyzm”. Dlatego należy ich  stawiać za wzór kolejnym pokoleniom bojowników o „wolność i pokój na świecie”. ”Elyty” tzw. „opozycji demokratycznej”, tj. zwolennicy porozumienia z partyjnymi liberałami i gry na reformę systemu, stworzenia tzw. socjalizmu z „ludzką twarzą”, który, jak można było przewidzieć, okazał się mieć równie (jeśli nie bardziej) niebezpieczne kły i pazury od swej niezreformowanej wersji, są zatem światłymi wodzami rewolucji, gdyż potrafili dogadać się z władzą. Wytykanie im stalinowskich korzeni czy agenturalnej działalności mija się całkowicie z celem. Jeśli zachowujemy ciągłość prawną z „ludową ojczyzną” uznajemy stalinistów za normalną, polską koterię polityczną, a agentów SB czy WSW za współpracowników zwyczajnych polskich służb. Natomiast „solidarnościowa ekstrema” w osobach śp. Anny Walentynowicz, państwa Gwiazdów czy Krzysztofa Wyszkowskiego to fanatycy, którzy nie mogli lub nie chcieli dostrzec szansy na zawarcie „dziejowego kompromisu”. Widzimy do czego to zmierza?

Do przyjęcia „jedynej słusznej” wersji historii najnowszej z Lechem „Bolesławem”, Adamem Michnikiem, Jackiem Kuroniem, Tadeuszem Mazowieckim oraz towarzyszami generałami Czesławem Kiszczakiem i Wojciechem Jaruzelskim jako mężami opatrznościowymi i ojcami założycielami „polskiej demokracji”. Owa narracja od samego początku III RP jest nam stręczona przez większe i mniejsze gwiazdy śmierci. Przyjmując ją, nie możemy mieć żadnych pretensji do funkcjonariuszy komunistycznych służb. Uznajemy bowiem, że zwalczali antykomunistyczną opozycję nie dla karier, bonifikat finansowych czy z upodobania do zadawania bólu fizycznego albo psychicznego, a z poczucia obowiązku wobec „ludowej” ojczyzny. Według owej, demo-liberalnej wersji historii esbecy nie są zdrajcami, a bohaterami. Dlatego każda próba zmniejszenia czy odebrania im świadczeń musi zostać nazwana draństwem, a nawet zbrodnią. W końcu oni nie raz i nie dwa bronili demokracji. Dlatego ich protesty nie powinny nas dziwić.

Gdyby w 1989 roku zerwano ciągłość prawną z PRL-em można by tych bohaterów walki o sprawę rewolucji światowej, którzy podszywali się pod funkcjonariuszy państwa polskiego, wyrzucić na bruk bez żadnych świadczeń, postawić w stan oskarżenia, osądzić (według polskiego, przedwojennego prawa) i odpowiednio nagrodzić za wieloletnią służbę bolszewickiemu okupantowi. Zasłużyli na to swą działalnością. Idąc do UB/SB czy WSW, wiedzieli, że nie będą tam łapać pedofili, bandytów czy morderców, a zwalczać polskość. Niestety nie zrobiono wówczas tego, co było konieczne. Dziś wydaje się to trudniejsze do przeprowadzenia, ale nie mniej potrzebne. Zerwanie ciągłości prawnej z PRL-em jest niezbędne, jeśli chcemy raz na zawsze odrzucić kłamliwą wersję historii, wedle której Łupaszka, Inka, Zapora czy Pilecki byli „polskimi faszystami”, a Lech „Bolęsa” – „ojciec wszechrzeczy”, Karol Świerczewski albo Wojciech Jaruzelski bohaterami. Dopiero wówczas w Polsce zapanuje sprawiedliwość, a nie jak słusznie zauważyła pani premier, sprawiedliwość społeczna, która, jak wiadomo, tym różni się od zwykłej sprawiedliwości czym krzesło elektryczne od zwykłego krzesła.