Świeckiej pamięci towarzysz generał Wojciech Jaruzelski raczył niegdyś zauważyć, że uznanie pułkownika Kuklińskiego za bohatera jest równoznaczne z nadaniem jemu i innym dygnitarzom „ludowej ojczyzny” niechlubnego miana zdrajców. Jest to spostrzeżenie ze wszech miar słuszne. Zestawiając towarzysza „Wolskiego” z  Ryszardem Kuklińskim należy jednoznacznie stwierdzić, że ten pierwszy był zdrajcą – funkcjonariuszem władzy sowieckiej w Polsce, a drugi bohaterem, chociaż nie tak pomnikowym jak np. bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Dlatego polskich patriotów może cieszyć pośmiertna promocja „Jacka Stronga” na generała brygady. Jednakże ów awans jest obciążony spadkiem po komunizmie – zachowaniem ciągłości prawnej z PRL-em, bowiem Ryszard Kukliński polskim żołnierzem nie był.

Podobnie jak towarzysz Jaruzelski służył (jeśli pracę w  polskojęzycznej armii sowieckiej można nazwać służbą) w LWP, organizacji utworzonej przez Sowiety, aby pomóc „bratniej” armii czerwonej w wielkim dziele „wyzwolenia” całego świata. Jako takie LWP było całkowicie podporządkowane sowieckiemu dowództwu w ramach zorganizowanej grupy przestępczej o charakterze zbrojnym – Układu Warszawskiego, działającego w celu obrony i rozszerzenia bolszewickiego panowania. Owa sowiecka polskojęzyczna formacja zbrojna likwidowała ostatnich żołnierzy wiernych niepodległej Rzeczypospolitej, pacyfikowała wystąpienia robotnicze w kraju, brała udział w tłumieniu tzw. praskiej wiosny, a także uczestniczyła w planowaniu sowieckiej inwazji na Zachód, w ramach której miała zanosić władzę ludową biednym Duńczykom. Należy w tym miejscu przypomnieć, że zimnowojenny scenariusz III wojny światowej (o czym doskonale wiedzieli polskojęzyczni sowieci z LWP) przewidywał uczynienie z Polski atomowej pustyni w ramach amerykańskiego strategicznego uderzenia, które miałoby na celu uniemożliwienie przemieszczenia kolejnych rzutów strategicznych armii bolszewickiej na front zachodni.

Obrońcy komunistycznego totalitaryzmu często usprawiedliwiają armię czerwoną i inne sowieckie formacje zbrojne faktem, że skutecznie walczyły ze złem absolutnym (według ich uznania) – hitlerowskimi Niemcami. Jednakże walka jednego zbrodniczego systemu z drugim nie czyni tego pierwszego ani trochę mniej zbrodniczym. Jak powiedział Wiktor Suworow: „z faktu iż Hitler był ludożercą, który wymordował miliony ludzi, nie wynika, że Stalin był wegetarianinem”. Nie można jednak mieć o ową zbrodniczość pretensji do zwykłych żołnierzy sowieckich polskojęzycznych wojsk, którzy w znakomitej większości wstępowali do nich nie z własnej woli, a z nakazu władzy ludowej (obowiązek zasadniczej służby wojskowej w PRL),chęci powrotu do ojczyzny (zesłańcy, którzy spóźnili się do armii generała Andersa) albo konieczności wyboru między wcieleniem do LWP  bądź wywózką w głąb kraju rad. Ta odpowiedzialność spada na barki wyższej kadry dowódczej LWP.

Niestety po 1989 roku wskutek rozmów okrągłego stołu i układu z Magdalenki solidarnościowe elity nie zerwały ciągłości prawnej z PRL-em, co stworzyło wiele problemów na drodze do dekomunizacji Polski. Jednym z nich była kontynuacja tradycji komunistycznych w armii. Dowództwo LWP przeszło suchą stopą do nowej rzeczywistości. Czerwoni oficjele wojskowi odpowiedzialni za liczne zbrodnie nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności karnej. Ludzie w rodzaju towarzyszy generałów Kiszczaka czy Jaruzelskiego mogli spokojnie odpoczywać na „zasłużonych” emeryturach. Kolejne pokolenia oficerów WP były szkolone nawet jeśli nie przez bezpośrednich oprawców Żołnierzy Wyklętych to przez ich wychowanków, którzy w „ludowej ojczyźnie” byli nagradzani za wierność sowieckiej centrali. Bóg jeden wie, jak było z lojalnością czerwonych żołnierzyków wobec „odnowionej, demokratycznej Rzeczypospolitej”…

Ryszard Kukliński został bohaterem nie dlatego, że służył w LWP, a wręcz przeciwnie. Stał się nim zdradzając wspomnianą formację – przekazując Amerykanom tajne informacje dotyczące sowieckich planów wojennych. Natomiast Wojciech Jaruzelski przez całą karierę w „ludowej ojczyźnie” lojalnie służył moskiewskim władykom, którzy doceniali jego zasługi nagradzając go kolejnymi awansami i odznaczeniami. W Wolnej Polsce, która rozliczyłaby się z komunistycznym balastem „Jack Strong” nie mógłby zostać awansowany na generała, gdyż LWP oficjalnie uznanoby za instytucję okupacyjną, antypolską, podszywającą się pod Wojsko Polskie, która z tradycją polskiego oręża nie miała wiele wspólnego. W uznaniu jego zasług w walce z rewolucją światową, władze Rzeczpospolitej powinny nadać mu stopień pułkownika albo generała oraz wysokie odznaczenie państwowe, np. Order Orła Białego.

Z perspektywy ponad 25 lat „wolności” doskonale widać, że w armii (podobnie jak w innych instytucjach państwowych) należało w 1989 roku zastosować tzw. opcję zerową – wyrzucić, osądzić i ukarać (w świetle przedwojennego kodeksu karnego) komunistycznych sługusów. Byłoby to realnym zakończeniem sowieckiej okupacji Polski, która wbrew powszechnej opinii nie zakończyła wraz z wyjazdem ostatnich czerwonoarmistów. Niestety trwa nadal, gdyż wciąż o tym, co jest dobre, a co złe w głównym nurcie życia publicznego III RP decydują ludzie myślący w komunistycznym paradygmacie, dla  których krzyż, biało czerwona flaga czy biały orzeł w koronie zawsze będą kojarzyć się z „faszyzmem”.